Anna Brzostek
Jedność małżeńska
oznacza, że dwoje ludzi z chwilą zawarcia sakramentu staje
się jednym zachowując jednocześnie swoją odrębność.
Dotąd Ja
i Ty tworzymy wspólne My. Nie ma „moje” „twoje” jest „nasze”
a dobro małżeństwa i rodziny przedkładamy nad dobro własne.
Tworzenie wspólnoty
bywa trudne bo trzeba się obedrzeć z egoizmu i pragnień własnych
a to zawsze jest bolesne. Zawsze zanim pomyślę „ja chcę” muszę
się zastanowić czy moje chcenie jest dobre dla naszego małżeństwa
a potem rodziny. Jeśli nie jest, jeśli ma na celu tylko moje
egoistyczne pragnienia to w imię miłości i wierności czasem
trzeba z tego zrezygnować.
Tyle się teraz mówi o
samorealizacji. Moim zdaniem jest tu duża pułapka. Owszem mogę się
realizować, zdobywać kolejne umiejętności, tylko zawsze muszę
spojrzeć na to z boku i się zastanowić po pierwsze czy to jest
dobre dla mojej rodziny, czy rodzina na tym nie traci, co o tym myśli
mój współmałżonek. Człowiek w miarę rozwoju duchowego zatraca
samego siebie i zmniejszają się jego potrzeby. Coraz mniej do
szczęścia jest mu potrzebne.
Małżonkowie winni
mocno i jasno ustalić sobie hierarchię wartości. Na pierwszym
miejscu Pan Bóg, potem mąż, potem dzieci, dopiero potem rodzice,
rodzina, znajomi. Nie bez przyczyny czytamy w Piśmie Świętym
„opuści człowiek ojca i matkę...”. Odcinanie pępowiny jeśli
nie jest procesem dojrzałym bywa bardzo bolesne a człowiek może
się szarpać między oczekiwaniami rodziców a powinnością stanu,
która zawsze powinna być stawiana na pierwszym miejscu.
Jedność małżeńska
jest oparta na trzech filarach, a na to wszystko nakładany jest
dialog małżeński oraz modlitwa małżeńska i rodzinna.
Te trzy filary to
wspólnota łoża, wspólnota stołu i wspólnota ołtarza.
Czy
mówiąc praktycznie - śpimy razem, jemy razem i razem chodzimy na
Eucharystię i czuwamy by być w łasce uświęcającej. To wszystko
ma budować naszą jedność. Naprawdę warto walczyć o te trzy
filary. I nie odpuszczać nawet jeśli napotykamy na trudności.
Czasem słyszę o małżonkach, co to śpią osobno (żona z
dzieckiem, mąż sam – najczęściej jest to taka konfiguracja), na
posiłkach się nie spotykają nawet raz dziennie, a na Mszę, jeśli
chodzą to też osobno, albo co gorsza wcale.
Smutny jest czas, kiedy
z jakichś względów zajmujemy się tylko życiową logistyką.
Kupić, przywieźć, zawieźć, uprać, podać posiłki, iść spać.
Bardzo łatwo można się wtedy zgubić, być jedynie OBOK męża,
żony. Nie być razem. A potem to już nikomu specjalnie nie zależy
by odbudować zgliszcza. Znam co najmniej kilka małżeństw, które
po prostu rozeszły się po kościach. Bez szczególnie wyraźnych
powodów. Po prostu, weszła rutyna, codziennie obowiązki, każdy
dzień taki sam, brak troski o związek.
Celebracja małżeństwa
może przybierać różne barwy. My na przykład lubimy wspólne
wieczory jak dzieci pójdą spać, możemy wtedy porozmawiać, zjeść
kolację, obejrzeć dobry film, pobyć razem. Co miesiąc robimy
dialog małżeński, o którym więcej pisałam w innym artykule. Od
naszego ślubu na palcach jednej ręki mogę policzyć wieczory kiedy
się razem nie modliliśmy. To jest nasza kotwica.
Na naszych
zaproszeniach ślubnych mieliśmy cytat „Uczyniwszy na wieki wybór,
w każdej chwili wybierać muszę”. Przypominam sobie o nim często,
kiedy przychodzą trudniejsze chwile, kiedy za bardzo zaczynam myśleć
o sobie a za mało o nas.