Sylwia Jabs
Tak jak kierowca dba o swój samochód, tak małżonkowie powinni dbać o swoją relację. Jak? A chociażby pamiętając o swoich rocznicach, wychodząc na randki czy znajdując chwilę na rozmowę.
Można również wybrać się na warsztaty dla małżeństw, które odbędą się w następny weekend (27-28 września) w Łomiankach przy ul. Baczyńskiego 9. "Dobrą inwestycję" poprowadzą Joanna i Grzegorz Wysłoccy (małżeństwo z rocznym stażem), Agnieszka Regulska (13 lat w małżeństwie, dwoje dzieci) oraz Adam Ekielski (32 lata w małżeństwie, siedmioro dzieci). Zajęcia mają na celu pomoc w odbudowaniu i umocnieniu relacji małżonków.
By efekt pracy był widoczny, wymaga ona czasu, stąd warsztaty trwają w sobotę od 10.00 do 21.00, a w niedzielę od 10.00 do 17.00. Organizatorzy zapewniają obiady, kolację przy świecach, kawę, herbatę i materiały edukacyjne. Dla przyjezdnych istnieje możliwość noclegu oraz opieki dla dzieci.
Szczegółowe informacje oraz zapisy:
Adam Ekielski 531 320 100
wandaekielska@gmail.com
piątek, 19 września 2014
niedziela, 14 września 2014
Jak to jest...
Honorata Baran
No właśnie... jak to jest z nami, z nami Polakami... z naszym patriotyzmem, chęcią obrony kraju, rodziny?
No właśnie... jak to jest z nami, z nami Polakami... z naszym patriotyzmem, chęcią obrony kraju, rodziny?
Dlaczego ten temat... dziś obejrzałam "Czas honoru"... zryczałam się jak bóbr... wielu powie I CO Z TEGO? No właśnie... i co z tego? Mamy swoje życie, swoje sprawy... jesteśmy zagonieni... często zapominamy, że coś obiecaliśmy drugiemu człowiekowi, a co dopiero mówić o Ojczyźnie... przecież to takie puste słowo... co ono oznacza? zrywy narodowo-wyzwoleńcze? Po co? Przecież to nas nie dotyczy... możemy służyć ojczyźnie w inny sposób...
Jakiś czas temu pojawiły się w sieci komentarze, że po co dzieci uczyć historii... po co wtłaczać im do głów agresję... przecież wszystkie sprawy można rozwiązać pokojowo... ano można... ale tylko z tymi, którzy takowych rozwiązań oczekują...
A jeśli do naszego kraju wtargną siły zbrojne obcego państwa, to co? Będziemy siedzieć i patrzeć i rozmawiać z nimi pokojowo? My ze stoickim spokojem, będziemy przemawiać do kogoś, kto stoi przed nami z karabinem, pistoletem...
I proszę nie myśleć, że ja rysuję czarny scenariusz. Co to, to nie... Tylko dla mnie te wszystkie dywagacje na temat pokojowych rozwiązań, bez dopełnienia, że w razie czego to jednak trzeba walczyć, są bez sensu... Kiedyś Ojczyzna była ważna... w domach rodzinnych jedną z podstawowych wartości, była miłość do Polski... dzięki temu tylu wspaniałych ludzi podjęło ryzyko i walczyli nie tylko o Warszawę, ale przede wszystkim o wolną Polskę... a my co? A my patrzymy, jak nasze pokolenie zaprzepaszcza wszystko, co zbudowali nasi przodkowie... gro dorosłych nie mówi dzieciom nic o historii naszego kraju... o tym, że możemy być dumni, że w sytuacji zagrożenia, nasi dziadkowie, babcie, nie chowały głowy w piasek, tylko szli walczyć... nie tylko dla siebie... ale dla nas... dla dzieci, wnuków, prawnuków... o wolną Polskę...
Warto uczyć dzieci czym jest Polska, czym jest patriotyzm, miłość do Ojczyzny, poświęcenie. Oby to nigdy nam nie było potrzebne... Ale gdyby jednak, to żeby się nie okazało, że nasze pokolenie już jest za stare do walki, a młode... a młode pokolenie ucieknie z tego kraju, bo to nie ich sprawa... niech starzy walczą... obudźmy się, zanim nie będzie za późno...
poniedziałek, 8 września 2014
Dzień dobry!
Marta Dzbeńska-Karpińska
Kiedy byłam dzieckiem nie do pomyślenia było nie pozdrowić nauczycielki, sąsiadki, czy innej znajomej dorosłej osoby tradycyjnym Dzień dobry! Zwrot ten pobrzmiewał na podwórku, w szkole, przed kościołem i na ulicy. 20 lat temu, kiedy moje najstarsze dziecko rozpoczęło przedszkolną edukację Dzień dobry! trzymało się jeszcze jako tako. A potem zaczęło się jego dość szybkie konanie i gdy córka trafiła do liceum, miało się całkiem źle. 10 lat temu średnie dziecko zaczęło uczęszczać do przedszkola - dodam, że doskonałej placówki prowadzonej przez siostry zakonne – a ja wraz z moim Dzień dobry! znalazłam się w zdecydowanej mniejszości. Mało kto witał się wchodząc do szatni. Potem niektórzy rodzice przyjęli strategię pozdrawiania tylko rodziców dzieci z tej samej grupy. Niewielu, opatrzywszy się trochę, zaczęło szerzej stosować to pozdrowienie: w i przed przedszkolem, a nawet w kościele! Ale byli i tacy, którzy przez całe lata konsekwentnie udawali, że nie rozpoznają codziennie widzianych twarzy…
Państwowa podstawówka mojego średniego przyniosła nowe doświadczenia. Tutaj Dzień dobry! albo Cześć! między rodzicami dzieci z naszej klasy było na porządku dziennym. Za to dzieci przestały rozpoznawać znajomych dorosłych – zarówno rodziców innych uczniów, jak i nauczycieli. Nawet dzieciaki, z którymi znaliśmy się od przedszkola przeszły tajemniczą metamorfozę i omawiane pozdrowienie zniknęło z ich słownika. Jak już któreś mnie powitało w ten sposób, to długo i mile wspominałam tę wyjątkową przygodę.
Na naszym podwórku dorośli się pozdrawiają. Co do dzieci, to niektóre mówią Dzień dobry!, a inne udają, że nie poznają więc się nie witają. I to mimo starania rodziców, którzy zwracają im na to uwagę. Sama mam problem: dwoje starszych dzieci używa zwrotów grzecznościowych, w tym tego powitania, a najmłodszy 7-latek nie używa. Mimo „kazań”, dobrego przykładu w domu i niewątpliwej inteligencji własnej… Zachodzimy w głowę, jak to się stało. Bo mamy z mężem swoje podejrzenia dlaczego Dzień dobry! ma się dziś tak źle: społeczeństwo jest rozczłonkowane, ludzie migrują, są zapracowani i zagonieni, nieufni względem siebie, bo więzi społeczne zostały naderwane przez lata komunizmu i skutecznie zrujnowane przez podziały III Rzeczypospolitej.
Teraz obaj synowie poszli do nowej szkoły. Katolickiej. Witamy się Szczęść Boże! Żegnamy się Do widzenia. Jest nas dość mało. Trudno się po jakimś czasie nie zacząć rozpoznawać. A dzieci… Dzieci potrafią pozdrowić nawet nieznajomego dorosłego! Nie wiem, jak to się dzieje. Może, tak jak było dawniej, szkoła tego wymaga i …potrafi wyegzekwować? Może tutaj też zdarzają się jakieś „kazania”? Od dawna znamy prawdę o tym, że „dobry przykład ponad wykład” – teraz będziemy mieli zmasowany dobry przykład, więc mamy nadzieję, że najmłodszy chwyci temat i wreszcie zacznie się witać.
Państwowa podstawówka mojego średniego przyniosła nowe doświadczenia. Tutaj Dzień dobry! albo Cześć! między rodzicami dzieci z naszej klasy było na porządku dziennym. Za to dzieci przestały rozpoznawać znajomych dorosłych – zarówno rodziców innych uczniów, jak i nauczycieli. Nawet dzieciaki, z którymi znaliśmy się od przedszkola przeszły tajemniczą metamorfozę i omawiane pozdrowienie zniknęło z ich słownika. Jak już któreś mnie powitało w ten sposób, to długo i mile wspominałam tę wyjątkową przygodę.
Na naszym podwórku dorośli się pozdrawiają. Co do dzieci, to niektóre mówią Dzień dobry!, a inne udają, że nie poznają więc się nie witają. I to mimo starania rodziców, którzy zwracają im na to uwagę. Sama mam problem: dwoje starszych dzieci używa zwrotów grzecznościowych, w tym tego powitania, a najmłodszy 7-latek nie używa. Mimo „kazań”, dobrego przykładu w domu i niewątpliwej inteligencji własnej… Zachodzimy w głowę, jak to się stało. Bo mamy z mężem swoje podejrzenia dlaczego Dzień dobry! ma się dziś tak źle: społeczeństwo jest rozczłonkowane, ludzie migrują, są zapracowani i zagonieni, nieufni względem siebie, bo więzi społeczne zostały naderwane przez lata komunizmu i skutecznie zrujnowane przez podziały III Rzeczypospolitej.
Teraz obaj synowie poszli do nowej szkoły. Katolickiej. Witamy się Szczęść Boże! Żegnamy się Do widzenia. Jest nas dość mało. Trudno się po jakimś czasie nie zacząć rozpoznawać. A dzieci… Dzieci potrafią pozdrowić nawet nieznajomego dorosłego! Nie wiem, jak to się dzieje. Może, tak jak było dawniej, szkoła tego wymaga i …potrafi wyegzekwować? Może tutaj też zdarzają się jakieś „kazania”? Od dawna znamy prawdę o tym, że „dobry przykład ponad wykład” – teraz będziemy mieli zmasowany dobry przykład, więc mamy nadzieję, że najmłodszy chwyci temat i wreszcie zacznie się witać.
wtorek, 2 września 2014
Żal mi
Maria Sowińska
Towarzystwo z MEN wespół zespół z panem Tuskiem, lekką ręką odrzuciwszy milion podpisów obywateli, z uśmiechem prawi, jak to szkoły z gotowością czekają na pięcioletnich zerówkowiczów i sześcioletnich pierwszoklasistów.
No, może gdzieś na zapadłej prowincji znajdzie się kilka nieprzystosowanych placówek (o ile wcześniej ich nie zamknięto).
Tymczasem...
Warszawa. Miasto stołeczne.
Moja bliska znajoma, absolwentka polonistyki oraz pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej czeka na pierwszy dzwonek w swojej karierze nauczycielskiej. Kilka dni temu zobaczyła salę szkolną, w której ma prowadzić zajęcia z pięciolatkami. Łzy stanęły jej w oczach. Zerówka dzieli salę z 1 klasą na zmiany (pięciolatki codziennie na II zmianę, często po kilku godzinach na świetlicy). Ławki zajmują większość przestrzeni. Z tyłu dywanik i regał. Pusty regał. Nie ma w nim ANI JEDNEJ książki, gry czy zabawki. Dzięki wspaniałomyślności własnych synków i sąsiedzkiego wsparcia młoda nauczycielka choć troszkę wyposażyła salę w potrzebne materiały. O resztę poprosi rodziców.
Na zajęcia ruchowe RAZ W TYGODNIU przeznaczona jest sala bez materaców, drabinek i tp. za to... z pianinem.
Dobrze, że chociaż plac zabaw nie budzi zastrzeżeń.
Moja koleżanka to jedna z najlepszych studentek polonistyki, którą razem kończyłyśmy. Po studiach założyła rodzinę. Jak zwykle ambitna, po urodzeniu drugiego dziecka, rozpoczęła podyplomowe studia. Dzięki nim znalazła pracę zgodną z powołaniem. Była pełna zapału i mimo wszystko nadal jest. Choć zderzenie z rzeczywistością tak różną od własnych wyobrażeń i medialnych zapewnień ministra edukacji łatwo może entuzjazm młodego nauczyciela zgasić. Płaca za tę niezbędną pracę też nie przyczynia się do jego rozpalenia.
Po relacji przyjaciółki z jej pierwszych szkolnych wrażeń i mnie łzy zakręciły się w oczach.
Żal mi jej, choć wiem, że sobie poradzi mimo przeciwności. Uczniowie z pewnością doświadczą jej sympatii, pomysłowości, zaangażowania i sumienności.
Żal mi tych małych dzieci. Jestem mamą pięciolatka i nie wyobrażam sobie, jakim sposobem start edukacyjny w takich warunkach miałby rozniecić w nim zapał do nauki oraz sympatię do szkoły.
Żal mi rodziców, którzy podjęli decyzję o tak wczesnym posłaniu dzieci do podstawówki.
Żal mi mojej Polski...
Towarzystwo z MEN wespół zespół z panem Tuskiem, lekką ręką odrzuciwszy milion podpisów obywateli, z uśmiechem prawi, jak to szkoły z gotowością czekają na pięcioletnich zerówkowiczów i sześcioletnich pierwszoklasistów.
No, może gdzieś na zapadłej prowincji znajdzie się kilka nieprzystosowanych placówek (o ile wcześniej ich nie zamknięto).
Tymczasem...
Warszawa. Miasto stołeczne.
Moja bliska znajoma, absolwentka polonistyki oraz pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej czeka na pierwszy dzwonek w swojej karierze nauczycielskiej. Kilka dni temu zobaczyła salę szkolną, w której ma prowadzić zajęcia z pięciolatkami. Łzy stanęły jej w oczach. Zerówka dzieli salę z 1 klasą na zmiany (pięciolatki codziennie na II zmianę, często po kilku godzinach na świetlicy). Ławki zajmują większość przestrzeni. Z tyłu dywanik i regał. Pusty regał. Nie ma w nim ANI JEDNEJ książki, gry czy zabawki. Dzięki wspaniałomyślności własnych synków i sąsiedzkiego wsparcia młoda nauczycielka choć troszkę wyposażyła salę w potrzebne materiały. O resztę poprosi rodziców.
Na zajęcia ruchowe RAZ W TYGODNIU przeznaczona jest sala bez materaców, drabinek i tp. za to... z pianinem.
Dobrze, że chociaż plac zabaw nie budzi zastrzeżeń.
Moja koleżanka to jedna z najlepszych studentek polonistyki, którą razem kończyłyśmy. Po studiach założyła rodzinę. Jak zwykle ambitna, po urodzeniu drugiego dziecka, rozpoczęła podyplomowe studia. Dzięki nim znalazła pracę zgodną z powołaniem. Była pełna zapału i mimo wszystko nadal jest. Choć zderzenie z rzeczywistością tak różną od własnych wyobrażeń i medialnych zapewnień ministra edukacji łatwo może entuzjazm młodego nauczyciela zgasić. Płaca za tę niezbędną pracę też nie przyczynia się do jego rozpalenia.
Po relacji przyjaciółki z jej pierwszych szkolnych wrażeń i mnie łzy zakręciły się w oczach.
Żal mi jej, choć wiem, że sobie poradzi mimo przeciwności. Uczniowie z pewnością doświadczą jej sympatii, pomysłowości, zaangażowania i sumienności.
Żal mi tych małych dzieci. Jestem mamą pięciolatka i nie wyobrażam sobie, jakim sposobem start edukacyjny w takich warunkach miałby rozniecić w nim zapał do nauki oraz sympatię do szkoły.
Żal mi rodziców, którzy podjęli decyzję o tak wczesnym posłaniu dzieci do podstawówki.
Żal mi mojej Polski...
Subskrybuj:
Posty (Atom)