Szanowna Pani Redaktor,
ponieważ postanowiła Pani w swojej "recenzji" (piszę w cudzysłowie, bo osobiście mam wątpliwości, czy ów tekst rzeczywiście recenzją jest) książki "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie bez antykoncepcji..." tak obszernie zacytować wypowiedzi moje i mojego męża, zaczerpnięte z niniejszej książki, chciałabym wyjaśnić kilka szczegółów.
Przede wszystkim doprecyzowania wymaga najwyraźniej informacja o tym, że jestem rzekomo instruktorem NPR. W książce istotnie pojawia się informacja o tym, że ukończyłam pierwszy stopień kursu nauczycielskiego, jednak podkreślam, że nie jest to jednoznaczne z "byciem instruktorem". Do tego, aby zyskać uprawnienia do nauczania niezbędny jest jeszcze drugi stopień kursu (zaznaczam, że cały czas mam na myśli kursy prowadzone przez Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny, w innych instytucjach kursy mogą oczywiście odbywać się w innej formie), a także praktyka. Nie jestem więc z całą pewnością "instruktorem NPR", bo nie mam do tego ani uprawnień, ani też w praktyce nie zajmuję się nauczaniem. Nie jest więc również prawdą, jakoby autorka książki "Wszystko, co chcielibyście..." wprowadzała czytelnika w błąd, pisząc, że nie publikuje wywiadów z profesjonalistami.
Czy jednak posiadam fachową wiedzę (co również była Pani łaskawa podkreślać i - mam wrażenie - wyśmiewać)? Zapewne, skoro jednak skończyłam pierwszy stopień kursu (nie będę zagłębiać się w dokładne rozplanowanie zajęć dydaktycznych, ale pierwsza część skupia się właśnie na przekazywaniu informacji merytorycznych o metodach, a druga raczej na metodyce nauczania), to mam wiedzę szerszą, niż przeciętny "zjadacz chleba". Prawdopodobnie także większą, niż przeciętny użytkownik NPR. Nie ma powodu, aby to wyśmiewać.
Następna moja wypowiedź, cytowana przez Panią w recenzji, dotyczy skuteczności NPR w odkładaniu poczęcia. Nie wiem czy to zwykła chęć przyczepienia się do czegoś, czy brak wiedzy z Pani strony, bo znów nie ma się szczególnie z czego śmiać. Skuteczność NPR w odkładaniu wynosi około 98% (w zaokrągleniu, jeśli życzy sobie Pani ujrzeć dokładne statystyki chętnie odeślę do źródeł). Jest to więc skuteczność taka, jak tabletek antykoncepcyjnych najnowszych generacji. Czy jeśli coś jest skuteczne w 98% procentach, to powiemy o tym, że jest nieskuteczne? Czy ma sens wyśmiewanie moich słów, że "metoda jest skuteczna (...) może nie jest to stuprocentowa skuteczność, ale porównywalna ze skutecznością najlepszych tabletek"? Również moje słowa o tym, że zawiódł czynnik ludzki nie są głupim paplaniem, jak zdaje się Pani sugerować. Badania wskazują, że przyczyną bardzo często prowadzącą do nieplanowanych ciąż w przypadku stosowania NPR są właśnie błędy użytkowników (w niektórych krajach zawodzą również w dużej mierze metody dydaktyczne). Jeśli chciałaby Pani nieco rzetelniej podejść do swojej pracy, to także w tym przypadku chętnie odeślę Panią do odpowiednich publikacji.
Na wszelki wypadek chciałabym od razu wyjaśnić fakt, że posługuję się słownictwem takim, jak "nieplanowane ciąże". Nie wynika to bynajmniej z mojego antykoncepcyjnego podejścia do NPR i tego, że jestem przeciwna życiu, ale z faktu, iż język taki stosowany jest w badaniach, na których się opieram. Metody rozpoznawania płodności w badaniach są często porównywane do antykoncepcji (można oczywiście wysnuć wniosek, iż są w tej sytuacji antykoncepcją, ale nie są) i w badaniach naukowych używa się do ich opisywania tego samego słownictwa, co w stosunku do antykoncepcji. Osobiście staram się podkreślać, że skuteczność tych metod nie mierzy się w tym, że nie dochodzi do ciąży. Odkładanie poczęcia jest tylko jednym z możliwych zastosowań. Drugim jest planowanie poczęcia i w tej dziedzinie MNPR są także bardzo skuteczne. Oczywiście potocznie wielu użytkowników mówi o skuteczności w kontekście odkładania. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że głównie do tego te metody stosują przez większość czasu. Ludzie pragnący zajść w ciążę często po prostu zaprzestają obserwacji i "idą na żywioł" (co Pani także wyśmiewa w tekście, choć nie w odniesieniu do moich czy mojego męża wypowiedzi). Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo starania o dziecko polegają właśnie na współżyciu bez stosowania żadnych środków antykoncepcyjnych (w kontekście definicji, o ile takowa istnieje) - tu należało by jeszcze dodać: przez cały okres cyklu. Proszę jednak zauważyć, że jeśli przez dłuższy czas takiego współżycia nie dochodzi do poczęcia, to para stosująca wcześniej NPR powraca najczęściej do jego używania (prowadzenia obserwacji) właśnie w celu zwiększenia prawdopodobieństwa poczęcia, czyli tym razem planując współżycie w okresach płodnych.
Następna nasza wypowiedź (tym razem konkretnie mojego męża) przytoczona w recenzji odnosi się do faktu, jakobyśmy nie ufali Bogu i zostawili mu decyzję o poczęciu dopiero w przypadku trzeciego dziecka "przynajmniej na razie". Tutaj już czepia się Pani dość konkretnie naszej wiary. Tymczasem sytuacja konkretnie wyglądała tak, że po urodzeniu pierwszego dziecka odkładaliśmy kolejne poczęcie przez kilka miesięcy, gdyż uznaliśmy, że tak będzie rozsądniej. Z czego wynikała nasza decyzja? Ja miałam 22 lata, a mój mąż 24, oboje byliśmy jeszcze studentami i - akurat w tamtej chwili - nie mieliśmy zbyt stałej pracy. Ocena naszego postanowienia może być oczywiście różna. Dlaczego zaś mój mąż dodał "przynajmniej na razie"? Ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nie wiemy jak w przyszłości potoczy się nasze życie. Czy po urodzeniu trzeciego dziecka (lub kolejnych) nie wystąpią okoliczności, które znów spowodują odłożenie decyzji o kolejnej ciąży. I - choć to już nie jest informacja zawarta w książce - nasze deklaracje okazały się słuszne, bo zaledwie kilka miesięcy po udzieleniu wywiadu znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy znów odkładaliśmy poczęcie. Tym razem spowodowane to było tym, że nasze trzecie dziecko zmarło na początku drugiego trymestru ciąży i ze względów medycznych z kolejną ciążą bezpieczniej było poczekać (dla dobra mojego i przede wszystkim dziecka).
Zarzuty tego, że nie ufamy Bogu, nie kierujemy się Jego wolą, ponieważ w naszym pożyciu małżeńskim stosujemy NPR są cokolwiek nieprawdziwe (choć jak się okazuje grupa osób uznających NPR za wielki grzech jest duża i głośno krzycząca). My po prostu postrzegamy wolę Bożą jako coś, co w naszej codzienności mamy za zadanie rozpoznawać, na podstawie różnych - nazwijmy to - znaków, a nie jako coś, co spada nam z nieba w gotowej postaci, bez naszego udziału. Dziecko nie jest dla nas darem, który Pan Bóg daje nam jako "niespodziankę", a jeśli byłoby w jakikolwiek sposób przez nas "planowane" to przestaje być darem. Dziecko jest darem, bo to nie my władamy życiem, ale Bóg. I tak, owszem, jak będzie chciał, to da nam dziecko, choć akurat z jakichś względów odkładaliśmy poczęcie. A jeśli będzie chciał to nam go nie da, choć staramy się zajść w ciążę. Tak, wiemy, że nasze plany są małe i głupie, bo ostatecznymi rzeczami kieruje tylko Bóg. Ale mamy te plany. Dlaczego? Bo uznajemy, że jesteśmy raczej narzędziami w rękach Boga, niż bezwolnymi marionetkami. Staramy się rozpoznawać Jego wolę nie tylko w kontekście dzieci, ale też pracy zawodowej, aktywności społecznej, stylu życia. I podobnie Kościół Katolicki wzywa wiernych do rozsądnego zarządzania swoją płodnością, z uwzględnieniem czynników duchowych, materialnych, dobra poszczególnych członków rodziny, społeczeństwa. Nie jest bynajmniej tak, że Kościół dopuszcza NPR w wyjątkowych sytuacjach, jako mniejsze zło, dla tych, którzy nie potrafią być "doskonali". Nie! Mamy nie zamykać się na życie, ale rozsądnie, na bieżąco zastanawiać się, czego chce od nas Pan, w sytuacji takiej, jaką obecnie mamy.
Oczywiście są małżeństwa, które jakoby są - w przeciwieństwie do nas, stosujących NPR - otwarte na życie i ufają Bogu, bo nie stosują NPR i współżyją "bez ograniczeń". Nie oceniam ich ani trochę negatywnie, to ich sprawa. Ale moim zdaniem jest to po prostu ciągłe staranie się o dziecko (jak pisałam, z definicji: współżycie bez użycia żadnych środków antykoncepcyjnych w dowolnym momencie cyklu). Jeśli mogą sobie na to pozwolić, to podziwiam ich i gratuluję. Wiem jednak skądinąd, że są sytuacje, w których również i takie osoby zaczynają się ograniczać, np. używając NPR. Jeżeli pragną poczytywać to wciąż jako grzech - proszę bardzo. Ja jednak spojrzałabym na to raczej jako na rozsądek. Mentalność antykoncepcyjna i zamknięcie na życie tkwią "w naszych głowach" i nie jest bynajmniej tak, że każdy, kto stosuje NPR zamyka się na życie. Sprowadzanie dzieci na świat to jednak zadanie dla nas, rodziców, a nie zabawa (zaznaczę na wszelki wypadek, że nie uważam, aby osoby niestosujące NPR traktowały to jako zabawę, jak już napisałam, najwyraźniej mogą sobie na to pozwolić). Dlatego Kościół zaleca rozsądek. Bo uznaje, że jako chrześcijanie jesteśmy wolni, mamy rozum i umiejętność rozpoznawania woli Boga, bo jesteśmy odpowiedzialni, bo mamy także obowiązek dbania o inne dziedziny życia - można tak wymieniać długo.
A ja osobiście nie posuwałabym się tak łatwo do oceniania zasadności czyichś wyborów. Na podstawie krótkiego wywiadu w książce ciężko zrozumieć ludzi naprawdę i wejrzeć w ich motywacje tak mocno, aby zadecydować czy jeszcze są otwarci na życie, czy może już nie.
Cieszę się, że tak bardzo spodobał się Pani wywiad z panią Ewą Ślizień-Kuczapską. Jest to wielki autorytet w dziedzinie NPR i jej wypowiedź jest z pewnością najcenniejsza z całej książki. Odnosząc się jednak bardzo pokrótce do Pani drugiego tekstu, "Książka niezgody", chciałabym zaznaczyć, że pani Ślizień-Kuczapska wypowiada się jako profesjonalista (w przeciwieństwie do mnie na przykład) i jej wypowiedź nie jest stricte świadectwem, tak jak pozostałe wywiady z małżeństwami. Dlatego też jak sądzę została dodana dopiero na końcu książki, stanowiąc niejako jej podsumowanie i zwieńczenie. Jednak również w naszym wywiadzie znajdują się odpowiedzi na pytania, na które jak twierdzi Pani, odpowiedziała dopiero pani Ślizień-Kuczapska. Nie wszystkie, niebezpośrednio zadane i zapewne nie tak obszerne i ciekawe; ale ja również wspominam o użyciu NPR z pobudek ekologicznych i o NPR jako stylu życia (być może też o innych kwestiach, ale nie mam możliwości w tej chwili tego sprawdzić). Te kwestie w naszym wywiadzie nie zostały rozwinięte, bo taka była intencja autorki, chyba słuszna, skoro zamierzała ona na końcu zamieścić wypowiedź profesjonalisty. Jeszcze jedna uwaga - książka nie pretenduje do bycia pozycją naukową, a jej tytuł bynajmniej nie ma sugerować, że jest jakimkolwiek kompendium wiedzy, jest raczej chwytem marketingowym, o czym wielokrotnie mówiła autorka.
Nie chciałabym tu wylewać swoich pretensji do Pani, zwłaszcza, że w zasadzie takowych nie mam. Jest Pani dziennikarką i ma Pani prawo publikować nawet najbardziej niekorzystne opinie. Jednak chciałabym zwrócić Pani uwagę na brak obiektywizmu w ocenie osób występujących w książce, której to oceny, moim zdaniem, nie powinna Pani zresztą w ogóle dokonywać. Oczywiście ma Pani prawo do własnego zdania, jednak jako dziennikarza obowiązuje Panią chyba pewna rzetelność. To, jakie dziennikarstwo chce Pani uprawiać, to już Pani decyzja. Osobiście jednak nie dziwię się decyzji Mateusza Filipiuka o odebraniu portalowi Kierunek Rodzina praw do użytkowania logotypu. W kwestii mojego i mojego męża podejścia do NPR, to swego czasu napisałam tekst, który co prawda nie ukazał się ostatecznie na Pani portalu, ale został przesłany do redakcji, a który traktował akurat o używaniu metod naturalnego planowania rodziny do planowania poczęć. Gdyż, wbrew temu, co sugeruje Pani w artykule, sami do tego głównie ich używamy, a nasze dzieci są dla nas największym darem (a dodam, że pragniemy mieć ich więcej).
Pozdrawiam serdecznie i proszę o nieco większy obiektywizm i rzetelność w Pani przyszłej pracy,
Aleksandra Gajek
I to będzie ostatnia rzecz jaką przeczytałam na tym portalu! w końcu mądra wypowiedź! dziękuję, ola
OdpowiedzUsuń