niedziela, 22 lutego 2015

Zachęcać, nie zniechęcać

Anna Brzostek

Dzieci to są jednak zagadkowe istoty.
Uczę je w domu więc mam okazję obserwować je codziennie i staram się dopasowywać proponowane im ćwiczenia do indywidualnych predyspozycji. Wiem, że to co jedno zrobi z chęcią w 3 minuty z drugim będę musiała robić dłużej albo będzie potrzebowało specjalnej motywacji. Każdemu proponuję poziom ćwiczeń odpowiedni do wieku oczywiscie.

Generalnie wszystko się zmienia z dnia na dzień. To, co wczoraj było ciekawe dziś już nudzi. Ba, to to przed godziną nudziło, nagle jest robione z chęcią i ogromnym entuzjazmem.


Czasem za nimi nie nadążam. Kilka dni temu próby nauki angielskiego spaliły na panewce. Towarzystwo znudzone, ziewające, stawające dosłownie na głowie. W końcu usłyszałam, "nie chcemy się tego uczyć, nie będziemy się uczyć angielskiego i w ogóle niczego się uczyć nie będziemy!!!". Słowiem finito! Chciałam coś tłumaczyć ale stwierdziłam, że dyskusja z emocjami sześciolatka powinna być odłożona na późniejszą chwilę, kiedy te emocje choć trochę przeminą. No cóż, chodźcie na obiad, powiedziałam zrezygnowana.

Po przejściu do kuchni, zaczęłam nakładać obiad i usłyszałam zza pleców, ku mojemu ogromnemu wręcz zaskoczeniu, że dzieci wymieniają między sobą nazwy kolorów po angielsku oraz inne angielskie słówka. Zaraz, zaraz... te same dzieci, które zaledwie 3 minuty wcześniej skreśliły angielski z listy zainteresowań? Niepojęte, a jednak!
Bywają dni gdy nauka idzie nam jak z płatka, entuzjastycznie i z ciekawością w godzinach zaplanowanych przez mamę. Nie ukrywam, jestem wtedy najbardziej usatysfakcjonowana, lubię jak rzeczy toczą się według ustalonego harmonogramu. Bywają też dni, i wcale nie tak rzadko, kiedy nie wychodzi nam prawie nic. Bo plan dzieci jest inny. Owszem próbuję, miotam się co by tu zrobić by jednak wyszło na moje, by nie przeorganizowywać całego dnia. Zwykle jednak skuteczność mam znikomą i coraz częściej zastanawiam się nad sensem takich działań. Bo co z tego, że ja postawię na swoim, skoro wszyscy będą sfrustrowani.
Czasem więc odpuszczam. Tak było jakiś czas temu. Coś tam zrobiliśmy ale zadowolona nie byłam, bo to była krew, pot i łzy.
Stwierdziłam, że mam dość.
Pod koniec dnia robiąc kolację skonstatowałam, że dziecko samo z siebie usiadło do wydawało się znienawidzonego wcześniej ćwiczenia, robiąc je z dużym entuzjazmem i radością.
Ćwiczenie może faktycznie nie było najciekawsze, więc tym bardziej się zdziwiłam. Syn zrobił je dość nietypowo łącząc matematykę z rysunkiem. Pomyślałam sobie wtedy, że w żadnej szkole by mu tego nie uznali, bo mimo że wszelkie obliczenia wykonane były prawidłowo, to jednak do każdego rozwiązania prowadził inny „szlak” oraz wiązały się z tym różne przygody. "Praca wykonana niestarannie", miałby zapewne podpisane w szkole. A ja, matka ucieszyłam się i pochwaliłam, że pięknie policzył i jeszcze dopisał do tego fabułę:-) Bardzo jesteś pomysłowy – klepnął go po ramieniu tata.
Odkrywam czasem dodatkowe zalety edukacji domowej, kiedy budzi mnie rano dziecko, przynosząc kilka stron „zadań”, które zrobił jak ja jeszcze spałam. Sam wstał, sam wziął ćwiczenia, sam spędził pół godziny czy godzinę na mozolnym wypełnianiu a potem przyniósł śpiącej jeszcze mamie do weryfikacji. Zawsze mnie to rozczula.

Uczymy się w różnych miejscach - czasem przy stole w kuchni, czasem leżąc na podłodze, czasem gdzieś w przelocie i przy okazji, często na spacerach. Każda okazja jest dobra. Czasem też trzeba użyć "podstępu", całkiem niedawno przypadkowo dziecko podsunęło mi takie rozwiązanie - nie chciał dodawać ani cyferek, ani przedmiotów nawet w zabawie. Za to niespodziewanie zainteresował się kolorowankami matematycznymi, gdzie aby pokolorować jakiś fragment i wiedzieć jakiego koloru użyć trzeba wykonać działanie (np. 7 malujemy na czerwono, a pola są oznaczone 3+4, 1+6 itd). Kolorów jest kilka pól do obliczenia kilkadziesiąt. Dziecko robiło to z zachwytem i prosiło o jeszcze przez 3 dni. Nie mogłam wyjść z zadziwienia, przez te kilka dni obliczył więcej niż przez poprzednie kilka tygodni. Podobnie liczył w samochodzie do setki mówiąc które to urodziny będzie miał jako kolejne.
Mam dośc krótkie doświadczenie z edukacją domową, dopiero połtora roku.
Uczę się cały czas jak dzieci zachęcać a nie zniechęcać do nauki. Edukacja domowa niewątpliwie mi to ułatwia, ale też nie jest złotym środkiem. Jest drogą, którą idziemy razem z dziećmi, towarzysząc im i ucząc się nawzajem. Fajnie jest odkrywać jakie możliwości drzemią w dzieciach i jak rozkwitają, gdy tylko im się na to pozwoli.


Napisz do autorki
anna.brzostek@wrodzinie.pl

26 komentarzy:

  1. Macie jakieś do tego uprawnienia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edukacja domowa jest regulowana przez Ustawę o systemie oświaty. Więcej szczegółów http://www.edukacjadomowa.pl/pr006.html

      Usuń
  2. A ja na Waszym miejscu bym uważała,nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć.Nigdy nie wiadomo czy Pani nie będzie musiała pójść do tej pracy bo mąż nie będzie mógł na Was zarobić i co zrobić z dziećmi? Różnie to w życiu bywa,a nie wiele zdaje sobie z tego sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę zwrócić uwagę jaką elastycznością wykazują się rodzice prowadzący w domu zajęcia ED dla dzieci w różnym wieku.
      Myślę, że jeśli zdarzy się coś nieprzewidywanego, taka rodzina sobie poradzi.

      Usuń
  3. Wzruszająca jest ta troska o różne rzeczy, które się mogą przydarzyć. Właściwie najlepiej siąść i czekać, aż meteor pierdyknie.
    Marcelina (nie chce mi się logować).

    OdpowiedzUsuń
  4. Zauwaz,ze to Tobie sie przydarza. Autorom jakze troskliwych uwag nigdy. Platki roz,aksamit i tecza.

    OdpowiedzUsuń
  5. No ale to jest argument przeciwko ED,że coś się stanie?Nie kumam tego toku myślenia. Tak samo się zmieni życie dzieci szkolnych jak rodzicom coś się stanie. Z domu rodzinnego do domu dziecka na przykład trafią. Dziwne....A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie o to mi chodzi. O to chodzi,że np: pojawią problemy finansowe w rodzinie i ojciec nie będzie w stanie samodzielnie utrzymać rodziny i żona będzie Mu musiała pomóc i co wtedy?Nie ma gdzie dzieci zostawić.Szybkie szukanie przedszkola (a ciężko z tym teraz jest),opiekunki,podrzucanie do babci, a miała być sielanka.Wszystko ma swoje plusy i minusy.

      Usuń
  6. Czy jest jakiś szczególny powód dlaczego wasze dzieci uczą się w domu? I czy nie tracą przez to wspolpracy w większej grupie rówieśników, integracji z innymi dziećmi, wycieczek szkolnych gdzie się uczą samodzielności bez ciągłego nadzoru rodziców . Pytam z ciekawości, dla mnie szkola to miłe wspomnienie. Pozdrawiam. Ewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodów tak jak rodzin może być wiele, w USA tak uczy się ponad 2 miliony dzieci, w Polsce kilka tysięcy. Dzieci edukowane w domu mają wiele kontaktów z innymi dziećmi czy to edukowanymi domowo, czy nie. Mają więcej czasu na dodatkowe zajęcia, rozwijanie zainteresowań, wiele dzieci angażuje się np w harcerstwo, biorą udział w konkursach organizowanych przez szkołę do której są "przypisani". Czas przeznaczony na naukę w domu jest znacznie krótszy niż czas spędzany w szkole. Dzięki temu więcej czasu rodzic ma dla dziecka a dziecko na inne aktywności.

      Usuń
    2. Dokładnie, więcej wolnego czasu dziecko wykorzystuje między innymi na integrację z innymi dziećmi (a nie oglądanie pleców - jak w szkole) - efekt jest taki że według badań socjologicznym dzieci uczone w domu lepiej sobie radzą z pracą w grupie niż te ze szkół (tam się uczą w dużym stopniu rywalizacji a nie współpracy)...

      Szkoła faktycznie sprawia że dziecko przebywa wiele czasu w gronie rówieśników - ale nie zawsze uczy współpracy w grupie, efekty socjalizacyjne też są zazwyczaj dość "marne". Według mnie łatwiej samemu stworzyć dziecku warunki do dobrego rozwoju niż znaleźć szkołę, która ten rozwój wspiera (choć nie ukrywam że takie szkoły choć nieliczne - faktycznie istnieją:).
      Tata

      Usuń
    3. Ludzi to dziwi bo nie każdy sobie może na to pozwolić,nie każdemu na to finanse pozwalają.

      Usuń
    4. Ale pójście do szkoły też jest dobre.

      Usuń
  7. Wszystko pięknie, łaadnie ale po pierwsze - autorka zrezygnowała z pracy. Jak widać maż na tyle dobrze zarabiał, że było to możliwe.
    Po drugie - edukowane w domu dziecko może i wiadomości ma lepsze od rówiesników ze szkoly, ale nigdy nie nauczy się zachowań społecznych i pracy w grupie co jest najbardziej potrzebne w zyciu dorosłym. Nie nauczy sie odpowiadania z lekcji przy całej klasie, pracy wspólnej z innymi , rozwiazywania wspolnie problemow. No i omina takie dziecko najwspanialsze chwile spędzone z kolezankami czy kolegami na przerwie, wspólne powroty ze szkoły wspólne wycieczki z klasą, przyjaxnie, niechęci - to co sie najwspanialej potem w życiu dorosłym wspomina. własnie to- smieszne zachowania, nawet wyrzuty nauczycieli, ich przydomki zabawne historie.Ale jezeli chcemy koniecznie mieć super zdolne dzieci, ale zupelnie nie radzace sobie w zyciu społecznym - to róbmy tak dalej.
    Nawet wspolne zabawy z innymi dziecmi na podwórku, pod domem nie zastapią wspomnien, kolegowania i zabaw szkolnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja chyba najlepiej wspominam znajomych ze szkoły muzycznej czy chóru i właściwie dopiero tam się uspołeczniłam.
      Co do deficytów socjalizacji u dzieci z ED, to mit, badania temu przeczą.

      Usuń
  8. Większość matek,które są w domu i tak posyła swoje dzieci,mimo iż nie pracują.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pytanie,a czy ma Pani wsparcie od męża ,pomaga w domu? Np:posprzątać,wyręczyć Panią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie mam wsparcie i pomoc:-)

      Usuń
    2. A czy ktoś Państwu za to płaci?

      Usuń
    3. Bo jednak co Pani robi to też jest praca.

      Usuń
    4. rodzice edukujący dzieci w domu robią to na własny koszt. Szkoła do której dziecko jest przypisane otrzymuje na niego subwencję oświatową. Zdarza się, że szkoła zwraca rodzicom cześć kosztów za materiały, bądź udostępnia darmowe podręczniki. Nie jest to jednak powszechne i zależy od szkoły.

      Usuń
  10. Pełen stereotypów jest ten blog.Przedstawia model rodziny z czasów KOMUNIZMU bądź realnego SOCJALIZMU ... tego Świata juz nie ma i co więcej nigdy nie był wspierany przez Kościół wiec nie rozumiem czemu jest tu promowany ?????

    Poczucie wyższości Autorek - porażające. Nie chcę Autorkek straszyć ale lądowanie będzie bolesne .....
    Drogie Matki pracujące - nie przejmujcie się, bądźcie za sterami razem z mężami tak samo się do tego nadajecie !!!! ba nawet robicie to LEPIEJ ! Z panem Bogiem.

    OdpowiedzUsuń
  11. Szacun dla poprzedniej wypowiedzi. Totalny brak znajomości historii w szczególe i życia w ogóle. Za komuny to dzieci pchano do żłobków i przedszkoli a kobiety na traktory i do wytopu surówki. Jeżeli już to jest to model amerykański z lat 60 sprzed kryzysu.
    Poczucie wyższości autorek? To chyba będzie projekcja bo trudno się doszukać wyższości w tym co piszą - raczej radość z własnej sytuacji a to nie to samo.
    I tak na koniec - mam wrażenie że matki, autorki bloga też pracują więc to wezwanie w stylu "chłopi do roli" do Matek pracujących do nich się też odnosi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radość z czego? Że się jest na utrzymaniu męża?

      Usuń
    2. Jak się wychodzi z założenia że jest się "na utrzymaniu męża" to faktycznie nie ma się z czego cieszyć...

      Usuń

Komentarze nie na temat, obraźliwe i naruszające zasady kultury wypowiedzi będą usuwane.